Moja Grecja AD 2002... |
Ten tekst powstal dawno temu - ale nigdy nigdzie nie byl dotad publikowany. Opisuje w nim moje wrazenia z pierwszego pobytu w Grecji. Tekst ten, spoczywal sobie spokojnie na twardym dysku mojego kompa - i teraz przy okazji tworzenia tego forum pomyslalam, iz moglabym go tu umiescic...Mam nadzieje, ze nie zanudze nikogo... MOJA GRECJA...... A zaczęło się wszystko od fascynacji...fascynacji przede wszystkim historią, której w Grecji doświadczałam na każdym kroku...Nawet w centrum Aten, na jednej z głównych, w pełni nowoczesnych ulic - wybudowany bank wspiera się na dwóch potężnych filarach a pod nim ruiny starożytnych murów... Nie opuszczała mnie myśl, że - szczególnie w Atenach i okolicach - gdziekolwiek nie zaczęto by grzebać w ziemi, zawsze by coś odkryto. Moja fascynacja historią Grecji w początkowym stadium koncentrowała się przede wszystkim na okresie związanym bezpośrednio z Aleksandrem Wielkim. Stopniowo jednak , im więcej czytałam na temat Grecji, tym większy obszar historyczny starałam się poznać. Moja koleżanka, która w Grecji spędziła ładnych kilka lat zaoferowała się jako przewodnik. Swoją przygodę z Grecją rozpoczęłam od typowo turystycznej, nadmorskiej miejscowości jaką jest Leptokaria. Jest to bardzo uroczy, jednak typowo turystyczny kurorcik, jakich zresztą pełno na greckim wybrzeżu (Katerini Paralia, Skotina, Nei Pori, Platamonas - ta ostatnia miejscowość oprócz walorów typowo wypoczynkowych oferuje również ruiny pięknego bizantyjskiego zamku do zwiedzania). Będąc w Leptokarii nie ograniczałam się oczywiście do leżenia plackiem na plaży, ale starałam się jak najwięcej zobaczyć i „przeżyć” . Zaczęłyśmy od okolic Olimpu - Litochoro i starożytnego Dion. Już sam boski Olimp zrobił na mnie wrażenie, odsłaniając swoją skalistą twarz, która zwykle jest zasłonięta chmurami. Niestety tym razem nie udało mi się dostąpić zaszczytu stuknięcia się szklaneczką ouzo z samym Zeusem na szczycie... Co się jednak odwlecze... W każdym bądź razie Olimp podziwiałam z daleka, natomiast bardziej skoncentrowałam się na tym co było w zasięgu moich ówczesnych możliwości. Po krótkim pobycie w Litochoro - uroczej wiosce z której biegnie szlak na Olimp, ruszyłyśmy do Dion. Mimo, że to co zostało z tego świętego miasta Macedończyków nie jest tak okazałe jak Akropol w Atenach, jednak działa na wyobraźnię - przynajmniej moją - bardziej niż inne zabytki. Przede wszystkim piękne położenie pomiędzy morzem i górami, w bujnej zieleni, brak w pobliżu wyraźnych oznak cywilizacji sprawiło, że naprawdę niemalże zobaczyłam to miejsce oczami starożytnych mieszkańców. Duże znaczenie miał też fakt, iż nie było zbyt wielu turystów (październik). Kolejnym miejscem odwiedzonym przez nas (w przypadku koleżanki była to już któraś tam wizyta ) były Meteory. "Zawieszone w powietrzu” klasztory to jedno z najbardziej frapujących miejsc w Grecji. Nie można oddać tego słowami. Wkraczając w progi jednego z nich - Megalo Meteoro - czułam niesamowitość tego miejsca, jego wyjątkowość. Spędzając pierwsze dwa tygodnie pobytu w Macedonii nie sposób było nie zajrzeć do Salonik. Biała Wieża, okazały pomnik Aleksandra Wielkiego , Łuk Galeriusa to chyba najbardziej znane symbole tego miasta, nowoczesnego, a jednocześnie przesyconego historią. Co prawda, w momencie naszych odwiedzin w związku ze zbliżającymi się wyborami na ulicach walały się tony śmieci, nie zdołały przyćmić one tego czego szukałam w Grecji: oddechu historii...Myślę, że do Salonik warto pojechać na dłużej niż jeden dzień. Nasze ambitne plany kolejnej wyprawy - tym razem już na własną rękę do Verginy - nie zakończyły się pomyślnie. Pomyślnie w tym sensie, że niestety nie zdołałam zobaczyć słynnych grobów królów macedońskich oraz zwiedzić znajdującego się w Verginie Muzeum. Przyczyn było kilka. Udało mi się za to poznać uroki komunikacji autobusowej w Grecji. Sprzedano nam bilet do miejscowości Nea Hori, w pobliżu Verginy, jednak grecki kierowca z rozbrajającą szczerością przyznał, że nie wie gdzie to jest. Po dłuższych debatach, do których przyłączyło się kilku greckich pasażerów wylądowałyśmy kilkanaście kilometrów od Verginy w miejscowości Aleksandria. Nie było to przykre doświadczenie, gdyż dało się odczuć powszechną życzliwość i naprawdę szczerą chęć pomocy ze strony przemiłych tubylców. A muzea poza sezonem czynne są w Grecji tylko do godziny 15.00. W zasadzie to był koniec naszego pobytu na Riwierze Olimpijskiej - może jeszcze tylko dodam, że uczestniczyłyśmy w tzw. wieczorze greckim. Była wspaniała muzyka, pieśni, tańce... aczkolwiek jeżeli teraz miałabym się decydować poznawać kulturę grecką to wolałabym to w naturalnej postaci tzn. doskonałym miejscem są malutkie tawerny gdzie miejscowa ludność w naturalny sposób stara się przybliżyć przyjezdnym muzykę , taniec i śpiew. Ale to tylko taka moja mała uwaga. Na Riwierze spędziłam dokładnie całe dwa tygodnie. Kolejne dwa miałam spędzić poznając przede wszystkim Attykę. Kupiłyśmy bilety z Leptokarii do Aten i w ciepły październikowy dzień czekałyśmy na dworcu kolejowym na przyjazd pociągu. Niestety był bardzo zatłoczony tak więc całe 6 godzin spędziłyśmy na korytarzu. Było to męczące ale za to krajobrazy oglądane przez małe okienko zrekompensowały mi wszystko. Już pierwszego wieczoru w Atenach (tutaj dołączył do nas znajomy koleżanki, który na stałe mieszka w tym niesamowitym mieście) miałam okazję podziwiać pięknie oświetlony Akropol, słynną Plakę z mnóstwem uroczych tawern, Monastiriaki i całą panoramę Aten ze wzgórza Likavitos. Kolejne dni upływały mi głownie na zwiedzaniu. Oczywiście przede wszystkim Akropol. Robi ogromne wrażenie - mimo tego , że dookoła pełno rusztowań i prac konserwatorskich. Partenon skąpany w październikowym słońcu, słynne Kariatydy, Erechtejon, Świątynia Ateny Nike, Teatr Dionizosa... wszystko to pozostawiło niezatarte wspomnienia z wycieczki w przeszłość. Kolejnym etapem naszej podróży był wypad na przylądek Sounio.... Niestety nie miałam szczęścia podziwiać świątyni Posejdona w promieniach zachodzącego słońca - ale i tak pobyt w tym miejscu po raz kolejny przeniósł mnie w odległe czasy. Wzburzone morze, pochmurne niebo, silny wiatr - jeszcze mocniej oddziaływały na moją wyobraźnię. Postrącane części kolumn (ostatnie trzęsienie ziemi) obmywane były przez spienione fale. Posejdon się zdenerwował... Na trasie naszego wypadu na Sounio znalazły się takie miejsca jak Lavrion, Porto Rafti czy Markopoulon i przede wszystkim Maraton (chociaż to już bardziej poza trasą). Jest to kolejne miejsce, które w mojej wyobraźni żyje własnym życiem. Niezwykła, poruszająca historia żołnierza, który biegł z Maratonu pod Akropol aby przekazać wiadomość o zwycięstwie. Dzielni Ateńczycy walczący pod Maratonem z armią perską mają tu swój kurhan-mogiłę. Znowu nie mogłam oprzeć się wrażeniu , że na własne oczy widziałam to wszystko. Może dlatego, że akurat wtedy byliśmy tam tylko my.... Egina...kolejny przystanek w naszej podróży... Egina - "Wyspa gołębi" nazwa nadana przez fenickich osadników. Włóczęgę rozpoczęliśmy oczywiście od miasta o tej samej nazwie. Jest to urocze miasto z mnóstwem tawern i bardzo malowniczych wąskich uliczek. Następnie ruszyliśmy do głównego celu naszej wyprawy na Eginie - świątyni Afai - świątyni starszej od Partenonu o 60 lat. Podobnie jak Sounio - świątynia Afai robi ogromne wrażenie. Na Eginie zatrzymaliśmy się na chwilkę w Agia Marina aby posiedzieć przez chwilę nad brzegiem morza oraz przy przepięknym klasztorze Agios Nektarios. Późnym popołudniem zaokrętowaliśmy się na promie i w balsku zachodzącego słońca obserwowaliśmy znikające ruiny świątyni Afai. Kolejny dłuższy wypad - trasa Korynt - Nemea - Mykeny - Napflio - Epidauros.... Chciałabym powiedzieć tylko , że żadne słowa nie oddadzą tego co zobaczyłam - przede wszystkim jeżeli chodzi o Mykeny. To po prostu trzeba zobaczyć. Kanał Koryncki jest niezwykłym miejscem nawet jeśli podziwia się go tylko z góry. Niestety nie dane nam było zwiedzić tym razem Akrokoryntu - pomyliliśmy trasę i zanim w drodze powrotnej znaleźliśmy właściwą było już po godzinie 15.00. Nemea... w żadnym z dostępnych mi przewodników nie znalazłam nic na temat stanowiska archeologicznego w Nemei...znajdują się tam m.in. pozostałości po świątyni Zeusa. Są to jedyne ruiny , które nie zostały jeszcze ogrodzone taśmami i barierkami...jedyne miejsce gdzie mogłam wejść i zrobić sobie zdjęcie tuż pod samymi kolumnami...niesamowite wrażenie gdy ogląda się "starożytne kamyczki" dosłownie z odległości paru centymetrów, czuje się niemal ich zapach... Na temat Myken i Epidauros napisano i powiedziano już wiele...to dwa najważniejsze zabytki Peloponezu. Napflio...pierwsza stolica odrodzonego państwa greckiego po prostu zachwyca - przede wszystkim pięknymi widokami na zatokę i góry. Białe domy, wąskie uliczki i - jak chyba w całej Grecji - klimatyczne tawerny. Podczas tego miesięcznego pobytu nie udało mi się być w wielu miejscach , do których chciałam dotrzeć. Jednak ma to swoje dobre strony - bo w tym roku planuję kolejne wakacje w kraju błekitnego nieba, turkusowego morza, bielonych domów; kraju gdzie historia wyłazi z każdego niemal zakątka. Jadąc do Grecji wydawało mi się, że będę musiała gonić przeszłość jadąc z miejsca na miejsce - od Dion po Mykeny... okazało się, że to historia mnie goniła, wyprzedzała o krok, zjawiała się niemal w każdym miejscu, w którym miałam szczęscie się znaleźć. PS.Wszystkie te wydarzenia miały miejsce na przełomie września i października 2002 r. Rok później znow znalazłam sie w Grecji - tym razem z zamiarem dluższego pobytu. Moim głównym celem stało się poznanie codziennego życia miejscowej ludności. Trochę popracowałam, dużo się opalałam i starałam się poznawać uroki tamtejszego życia. Znowu trafiłam na Riwierę Olimpijską - tym razem była to Paralia Katerini. Rozrywkowy kurort, w którym - w przeciwieństwie do mniejszych miejscowości Riwiery - życie tętni prawie do końca października. Dwie dyskoteki - Cocus i Omilos - położone w dwóch przeciwnych końcach miasteczka, przynajmniej trzy nocne kluby - Event, Casa i Habana - dostarczają spragnionym nocnych rozrywek niesamowitych wrażeń. Ech... Jest 07 luty 2006 r. Trochę mi zeszło z dokończeniem mojej opowieści ale tak to juz bywa. Jedyne czego moge sobie teraz zyczyc - to kolejna podroz do krainy slonca, blekitnego nieba, bielonych domkow i turkusowego morza. Do zobaczenia na jednej z cudownych greckich plaz! |