Zanzibar prawdziwy...i inne dziwy:-) |
Dzień 4. Dzień... bo noc wymaga oddzielnego postu ,) Po basenowym poranku nastąpiły negocjacje finansowe... Po 34 pln od duszy i mamy mieć własny katamaran z obslugą oraz jakąś tam rafę. No to idziemy... kucharz ubrał się w elegancką koszulę... wziął rower... i no ja pierdykam... wyprowadził trzech białasów na spacer. Murzyn na rowerze, trzy Mzungu (tak mówią tam na białych) za nim. Jak pieski na spacerze ![]() Szliśmy ze 40 minut po "najlepszych" dzielnicach Paje ![]() No nie mogę... nasz przewodnik ze cztery razy wchodził do jakiejś rudery... a my czekaliśmy po kilka minut. Rozwiązania możliwe są dwa: - albo organizowali nam katamaran i dla zyskania czasu musiał iść do plaży dookoła.... albo - prowadził nas dumnie po kolegach... i mieli bekę: "patrz.. ja na rowerze, a za mną trzech białasów z buta - i jeszcze mi za to zapłącą" ![]() Już sobie wyobraziłem - my przechodzimy, a cała wieś ryczy ze śmiechu ![]() ![]() W końcu dotarliśmy do plaży... przejął nas kapitan Kirikiri, podzielili bezczelnie przy nas kasę... i pokazali... że tam kilometr w stronę naszego hotelu... jest nasz katamaran. Szaleństwo... ale tam murzyni byli naprawdę słowni. Poszliśmy... jak "prawdziwi" surferzy z Polski ![]() ![]() Plaża obłędna, nasza łajba również! ![]() Załadowaliśmy się na pokład... i ruszyliśmy daleko w morze. Kapitan żeglował w swoim niepowtarzalnym stylu... ![]() Bandera jedyna słuszna rzecz jasna ![]() ![]() I tak jedna trzecia dnia minęła nam na pływaniu... ![]() i prężeniu muskułów.... ![]() Tak tak, podświadomie już wtedy pewnie czuliśmy, że to wstęp do wieczornego Vuvuzela Club ![]() |