Zanzibar prawdziwy...i inne dziwy:-)
Dzień 8

No dobrze... wyjeżdżamy z Nungwi i może to już dobrze.
6 wieczorów imprezowych... i wczorajszy wieczór... ledwo sączone drinki - chyba już starczy.... kryzys, nie da się ukryć, wczoraj wieczorem był kryzys.
Poranne pakowanie się i znowu ta niebywała dyskrecja - dwie panie od sprzątania dwie godziny siedziały pod willą by nas nie obudzić.
Podziękowaliśmy za gościnę, daliśmy po napiwku... i ruszyłem po taksi.

Transport Nungwi - Stone Town dla łosi 50 dolarów.
Dla kumatych 30.
My jedziemy za 23.



Dojechaliśmy w godzinkę do naszego hotelu... rozpakowaliśmy się... i nagle zaczęło kropić - to my na balkon i co tu robić jak pogoda barowa(?)
A rumik.
Nie jeden drink.
Nie dwa.
Hm... i od razu poranne "chyba już starczy Zanzibaru" odpłynęło w siną dalej, bohaterowie po nocy odpoczynku... na balkonie obudzili kolejne pokłady mocy i siły!



Lukmaan!
800 metrów z buta w głąb starego miasta i jest słynna lokalna jadłodajnia.
Ludzie się zmieniają... niektórzy z nas jeszcze rok temu by tu nie weszli,
a tu towarzystwo wcina samosy i popija sokami wyciskanymi na miejscu z najróżniejszych owoców.



Najedzeni... ruszamy w stronę plaży przez piękne okoliczności kolonialnej architektury



Na plaży szukamy jakiegoś "kapitana".
Jesteśmy gotowi na targowanie się - musi utargować na maksimum 3x 20.000 szylingów za naszą ekipę.
Jest i kapitan...
Ile?
50.000 za nas trzech...
....eeee... drogo....
Płyniemy za 45.000?
Plyniemy!



Cel to Prison Island - kto jest ciekaw historii to znajdzie to w necie, my płyniemy bo rejsy lubimy, bo mają być żółwie i ma być przygoda.

Tak, potwierdzam - były żółwie.



Wyspa jak wyspa. Wejście miało kosztować równowartość 8 dolarów, chyba weszliśmy za 4.
Żółwie jak żółwie - jakiegoś entuzjazmu naszą wizytą nie zauważyliśmy u nich....



Pooglądaliśmy, pozwiedzaliśmy.... słońce chyli się ku zachodowi... chyba pora wracać.
Ruszyliśmy w rejs powrotny... wraz z zachodzącym słońcem...
Halo.. capitano... stop...
Na środku oceanu (wcale nie na środku, ale do brzegu było daleko) W jak Widzew...
Ogólnie nigdy bym nie wyskoczył na środku oceanu do wody... ale akurat na Zanzi można więcejcool
Miałeś czytelniku kiedyś zachód słońca pływając na środku oceanu?
My mieliśmy... mega... mega! Myślę, że nie skłamię... najlepszy zachód słońca moich wypraw.
I rekinów nie byłocool



Gdy słońce zaszło... ruszyliśmy w stronę stolicy wyspy.... i tu... zdjęcie wyjazdu... autorstwa Pędraka...
Piękno, elegancja, szyk i klasa!



Powrót do hotelu... rano wylot... idziemy spać?
Nie ma bata.
I już ruszyli... rynek z jedzeniem... nie nie....
Knajpa z piwem i widokiem na ocean... tak tak!



Wylot rano...a tu ekipa się rozkręca.
I to nie byle jak.
Idziemy... szukamy dalej... wszak tutaj muszą być miejsca o których do odkrycia przez kiboli.
Przypominam, że to nocne Stone Town, przed którym ostrzegają przewodniki.

- Heloł my friend - teraz to ja pytam - beer, gdzie kurna beer?
- Tattoo... I show you Tattoo
- Spadaj. Ja noł tatu!
- Let's go, let's go!


Raz się żyje - idziemy gdzieś krętymi uliczkami...
(nie dam się wydziargać, nie dam)
Tattoo okazał się trzypiętrowym budynkiem... na I piętrze grała muzyka...
na drugim było pustawo i jeść można było...
na trzecim była muza, 2 białych i 60 autochtonów i autochtonek... był bar i tańce...
Jest dobrze.
Kupiliśmy po piwie... i szybko na piętro II.
Na trzecim nie dało się odganiać od miejscowych dziw Zanzibaru.
Piwo.
Drugie.
Nie, seniorita, my tu rozmawiamy, nie...
Jedna się uparła...
nie spławiłem jej chamsko... ale "że później"
No i czeka... czeka...
W końcu piwa się przelały.. i Nicorette... już siedzi z nami.
Pochodzi z Ruandy, 170cm, biust rewela, bioderka ciut szersze, włosy sprężynki...
(potem zajrzałem na jej whastappa... dwie córki lat 7-9... i ona dobra mama)
i już rozmowy, już tańce.
Wbijamy na trzecie piętro - wystarczy że podejdziesz do baru, a tam kolejna muzina stuka Cię palcem "I like you"
Kurna...
nie lecimy, walić to - zostajemy!



I tu odezwał się nielubiany nigdzie głos rozsądku... "samolot o świcie, samolot o świcie"
Ignoruj ten głos, ignoruj!

- Chodź.. jedziemy do mnie
- Nicorette... to nasza ostatnia noc.... ja (i tu szczerość nastąpiła) ja nie mam już pieniędzy
- ale ja nie chcę Twoich pieniędzy, zrobię Ci taki masaż, że nigdy go nie zapomnisz
- eee...
- wrócisz za dwie godziny, chodź
- nie nie... (męskie ego wyje) my już spadamy....
- no szkoda... to daj jeszcze na piwo...

Dałem. Płacić trzeba by zagłuszyć męskie ego.
Mniejsza o wirusy, choroby, dystans do koloru skóry... wspominając czasy młodości to szok, że ja odmawiam kobiecie!

I spadamy... tak spadamy.
Ruszać się baleciarze - nie ma, że zostajemy jeszcze parę godzin - za trzy godziny samolot!


  PRZEJDŹ NA FORUM