Kreta Express - co zaliczyć?
Ostatecznie co się odwlekło, to nie uciekło - zaliczyłem Kretę w październiku, na cztery doby. Dla zainteresowanych opis:

Dzień 1 - dojazd z lotniska w Heraklionie do Rethymno. Miasteczko jest naprawdę piękne i polecam je wszystkim, którzy tak jak ja nie są samochodowi, a jednocześnie są nastawieni na to, żeby zobaczyć jak najwięcej, bo leży na środku i do najważniejszych miejsc na Krecie jest relatywnie blisko Ktelem. Na miejscu polecam przede wszystkim spacer uliczkami starego miasta i zwiedzenie ruin fortecy weneckiej. Piękne miejsce, a jednocześnie unikatowe, można się poczuć jak na innej planecie, bo te ruinki porozrzucane na pustkowiu dają wrażenie bazy marsjańskiej, czy czegoś w ten deseń bardzo szczęśliwy Główną plażę w mieście szczerze mówiąc odkryłem dopiero na sam koniec, bo jest w pewnym oddaleniu od portu, a ja przez cały czas myślałem, że główna jest ta mniejsza, przy latarni jęzor Ale nie żałuję, bo popływałem sobie mając przed oczami jeszcze ładniejsze widoki ,)

Dzień 2: Wyprawa na Balos. Balos najpraktyczniej jest zobaczyć statkiem, ale ja uznałem, że nie mam na to czasu, bo z tego, co widziałem, to taki rejs trwa cały dzień i musiałbym się tam dostać już o jakiejś piekielnie wczesnej porze. Pojechałem więc rano Ktelem do Chanii (jest naprawdę sporo kursów), gdzie zrobiłem godzinnego city breaka w oczekiwaniu na kolejny autobus do Kissamos. Tam czekała mnie mission impossible ze znalezieniem kierowcy, który dowiezie mnie autem na miejsce. Na szczęście udało mi się zdobyć numer od kasjera ze stacji Ktela. Przyjechał miły starszy pan, który stwierdził, że jest jedynym taksówkarzem w mieście, który nie boi się tam jeździć - dlaczego, przekonałem się tuż potem, bo droga była piekielnie wąska, kręta i oczywiście nieutwardzona, a prowadziła nad samą przepaścią - tak, że nawet jako pasażer miałem duszę na ramieniu. Niemniej jednak widoki przepiękne, dodatkową atrakcją były spacerujące sobie beztrosko wzdłuż urwiska grupki dzikich kóz pan zielony Ostatecznie za przyjemność przewiezienia mnie tam, poczekania dwie godziny i odwiezienia z powrotem do Kissamos, zapłaciłem 80 euro, ale absolutnie nie żałuję. Laguna naprawdę robi wrażenie, było też w pakiecie niezła wspinaczka przy drodze powrotnej (a w pierwszą stronę zejście) bo laguna położona jest mocno w dole. Nie polecam osobom o słabej kondycji - sam mając kondycję średnią minus dałem jakoś radę, acz ilość słów na ku, jakie z siebie po drodze wydawałem była chyba większa, niż padała przez wszystkie sezony Warsaw Shore razem wzięte. Powrót z Kissamos znów tą samą trasą, po drodze znów przystanek w Chanii i kolejny godzinny city break miejscami, których nie widziałem przy pierwszym. Mimo, że z miasteczek moje serce skradło Rethymno, to tutaj też klimat jest cudowny. Polecam najbardziej spacer po porcie i zobaczenie kościoła św. Mikołaja, który jest o tyle ciekawostką architektoniczną, że ma po jednej stronie wieżę katolicką, a po drugiej minaret. Do Rethymno wróciłem ostatnim możliwym autobusem, coś koło 21 czy 22 - nocnych niestety nie ma.

Dzień 3 - w planach była szaleńcza wyprawa przez dwie trzecie długości wyspy aż do Agios Nikolaos i stamtąd na Spinalongę, jednak plany lekko się pokrzyżowały, bo dopadło mnie w nocy jakieś choróbsko, źle spałem i obudziłem się za późno, żeby mieć pewność, że nie spędzę całego dnia w autobusach (bo bezpośredniego z Rethymno do AN nie ma, trzeba by było przez Heraklion), po to żeby pocałować klamkę... eee, to znaczy plażę wylotową na Spinalongę, bo informacje na temat godzin rejsów są w internecie bardzo sprzeczne. Na szybko wymyśliłem jednak plan zastępczy, z którego jestem zadowolony nawet jeszcze bardziej. Wybrałem się Ktelem do klasztoru Moni Arkadiou, który jest około 40 minut drogi od Rethymno, a jest naprawdę najpiękniejszym miejscem na Krecie, jakie widziałem. Do tego bodaj najważniejszym w nowożytnej historii Krety, bo Turcy po długim oblężeniu zrobili tam swego czasu pogrom na okolicznej ludności. Korzystając ze znajomości greckiego zagadnąłem mieszkającego tam mnicha, który wzruszył się, że po raz pierwszy od dawna słyszy grecki z ust turysty, zaprosił mnie na kawę do swojej izby, ucięliśmy sobie dłuższą pogawędkę o życiu i nawet wymieniliśmy kontakty. Taką turystykę to ja lubię wesoły

Dzień 4 - w lokalnym biurze wykupiłem jednodniówkę statkiem na Santorini. Cudowne miejsce, bardzo polecam, ale to już przypuszczam na osobny wątek, bo trochę wyłamuje się z tematu bardzo szczęśliwy

Dzień 5 - wyjazd do Heraklionu, skąd miałem samolot. Odpowiednio wcześniej wymeldowałem się z hotelu, żeby zdążyć jeszcze zwiedzić tamte okolice. Zacząłem od Knossos (osobne miasto, ale w aglomeracji), które jest piekielnie drogie (wstęp 15 ojro), a wizualnie takie just ok, niczego nie urwało - może przyzwyczajony do innych pięknych widoków stałem się już bardziej wybredny pan zielony . Ogólnie więcej niż połowa dróżek na terenie pałacu jest zagrodzona ze względu na bezpieczeństwo zabytku, widocznie łatwo o jakieś skruszenia. Następnie przejechałem do dzielnicy portowej. Heraklion jest generalnie hejtowany jako brzydkie miasto w porównaniu do Chanii i Rethymno, ale nie zgodzę się z tą opinią, stare miasto całkiem spoko. Na lotnisko udałem się zgodnie z planem po 16, nie musząc rezerwować zbyt wiele czasu na podróż, bo Heraklion jest o tyle miłym miastem, że ma lotnisko w odległości 10 minut od centrum, a nie na jakichś pozamiejskich wygwizdowach, tak jak to w większości przypadków bywa.

No, tyle. Wniosek: akcja Kreta Express w cztery, a nawet trzy dni (no bo Santorini w tej terminologii liczyć nie powinienem) jest jak najbardziej możliwa i przeze mnie polecana dla wszystkich, którzy nie mają czasu czy hajsu na długie pobyty wesoły Właściwie z ważniejszych miejsc zostały mi tylko Spinalonga, która odpadła mi z przyczyn losowych i Elafonisi, które odpuściłem na rzecz Santorini. Kiedyś planuję wrócić, tym bardziej, że mnich z Moni Arkadiou kazał mi to obiecać jęzor


  PRZEJDŹ NA FORUM